Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ści. A może faktycznie był wielkim nietylko w odniesieniu do centrum spółrzędnych swego społeczeństwa — wielkim w stosunku do tej całej cholery całego świata, który nam — nam polakom! — chciał imponować! Co za bezczelność. I mimo, że stary Kapen napomykał mu czasem nieśmiało o swoich idejach (zaprowadzenia prawdziwego faszyzmu), kwatermistrz milczał jak zdechła ryba i czekał — umiał czekać, psia-krew! — W tem była połowa jego siły. Umiejętność zaś ukrywania swego zdania w najbardziej pozornie otwartych rozmowach, była w nim doprowadzona do niebywałej doskonałości. Wytworzoną przez Syndykat Narodowego Zbawienia pseudo-organizację, zużyć chciał w odpowiedniej chwili dla siebie i swoich tajemniczych dla niego samego celów. Marzył już o jakiemś piekielnem wyjściu przed żółtych zwycięzców z szarą, krystaliczną miazgą swojej zmechanizowanej armji, on, jedyny dziś wielki strateg, (śmiał się z tych chińskich nowalji w kułak, oficjalnie uznając je za groźne, by nie osłabiać swego prestiżu) pan z chamów, od Egiptu począwszy (bo czyż była kiedy na świecie podobna awantura, jak ta i czy był taki właśnie człowiek jak on — mysterious man in a mysterious place) nędzny kwatermistrz generalny. Ale, na dnie jego wesołej, jak pies spuszczony z łańcucha, duszy, drzemało zawsze Nieoczekiwane — coś tak piekielnego, że myśleć o tem bał się nawet w chwilach męczących syntetycznych jasnowidzeń, kiedy zdawało się że sra poprostu nieskończonością w sam pępek wszechświata. Dziurawił strasznemi, blademi z przerażenia myślami przyszłość, jak olbrzymiemi kulami brzegowa armata pancernik. Ale nigdy nie dotarł do dna swego losu. Faszyzm, czy bolszewizm i czy on sam nie jest właściwie blagier, albo warjat — to były najgorsze z kwatermistrzowskich dylematów. Bezpośrednie dane Kwatergena przerastały