Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dych, rozwydrzonych jeszcze bebechach. „Co to ja robiłem o szóstej! Aha — Aha — to ona wtedy pokazała mi tę kombinację z nogami! Co za świństwo! I on jednocześnie. Jednocześnie“ — upajał się, nie mógł się nasycić tem słowem. Teraz „dowiedziana się“ śmierć ojca, spotęgowała retrospektywnie i tak zabójczą rozkosz dotknięcia tamtych nóg, tak straszliwie, nieubłaganie pięknych i nieprzyzwoitych, na cztery godziny wtył — i to na tle jednoczesności, i to nie aktualnej, tylko wspomnieniowej, raczej pojęciowej, abstrakcyjnej. O gdyby mógł Zypcio przeczytać rozprawkę pewnego sycylijskiego księcia, członka neomafji, p. t. „Gli piccoli sadismi“ — wiele rzeczyby mu się wyjaśniło. Chociaż właściwie żadna teorja mechano-psychologiczna nie jest w stanie pozbawić tych istności, ich specyficznego wymiaru niezgłębialności. I to nie na tle ich związku z zachowaniem gatunku, tylko dlatego, że rzeczy te dotyczą kwestji fundamentalnej: rozdziału Istnienia na wielość indywiduów, z których każde czuje się jako to jedyne ja, raz na całą wieczność, takie, a nie inne, mimo całej dowolności teoretycznej bycia kimkolwiekbądź. Tylko ta kombinacja półdowolnych danych i przypadkowości ich rozwoju doprowadziła do tego, że to właśnie indywiduum musi o sobie i może tylko o sobie powiedzieć „ja“ — (w wypadku wymoczka potencjalnie). I żeby tu tysiąc James’ów powiesiło się na własnych mózgach, to problem ten wiecznym będzie, a nieprzyjęcie bezpośrednio danej jedności osobowości, doprowadzi zawsze do bardzo kunsztownej może, ale zbytecznej i sztucznej konstrukcji pojęć, która nic istoty rzeczy nie wyjaśni. Dosyć.
Genezyp szedł automatycznie przez puste pokoje, aż wreszcie spotkał matkę. Była spokojna. Gdyby to tak piętnaście lat temu może cieszyłaby się skrycie ze śmierci męża. Przecież zakorkował ją na amen, zamurował w swoich zasadach i brutalności, jak żywą w grobie. Teraz żałowała go mimo