Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bywałem dotąd napięciu jadowitości; to lubieżne kłamstwo, w którem ludzie tarzali się ze łzami w oczach, jak psy w ekskrementach — to wszystko było wprost straszne. Ale mało kto zdawał sobie z tego sprawę — w każdym razie nie Genezyp i nie książe. Ludzie wiedzący kryli się gdzieś w ostępach czterech stołecznych miast, a może nawet w zwartych pozornie bataljonach, szwadronach i baterjach generalnego kwatermistrza. Na wsi nie rozumiał oczywiście nikt nic — chłop to beznadziejnie martwa rzecz, materjał dla idejowego zaśnięcia dla mdłych demokratów, tych wygodnisiów społecznych, chcących na zakłamaniu się „wielkiemi“ ogólnoludzkiemi idejami, zbudować miły światek wyzysku i grabienia obałwanionych duchowemi dostojeństwami i pseudo-dorodziejstwami pracowników. Zapchać mu tak brzuch, aby to robocze bydlę zapomniało, że jest i może być człowiekiem. Dobrobytem uśpić wyższe duchowe aspiracje i wewnątrz spętanych piorunów uwić gniazdko swego małego używańka, trochę wyższej marki niż tych zwierząt — ot co. Tak myśleli jedni, a inni, ukazając na ciągły spadek produkcji i wzrastającą pod płaszczykami wielkich idei (tych wielkich naprawdę) nędzę robotników w państwach bolszewickich, twierdzili, że innego wyjścia jak faszyzm niema i być nie może. I gdzie tu racja i czy wogóle o racji może tu być mowa? Czy to pojęcie ma sens w stosunku do tej klasy problemów?

Wszystko śmierdziało potwornie. Jak na złość całe złogi pseudo-ludzi twierdziły, że pachnie i to nawet bardzo ładnie. Pod niektóremi mundudurami (głównie członków Syndykatu) zamiast muskułów trzęsły się robaczywe flaki — nikt tego nie widział. Ale mocą dziwnego bezwładu trzymały się te wszystkie sprzeczności, jak zawiesina z tartych wszów w letniej wodzie zlekka ocukrzonej. Tem trzymadłem był duch przez wielkie D i komunistyczne pieniądze. Coś naprawdę strasznego było w tym nie dającym się zdemaskować wysoko-etycznym nastroju wszystkich warstw, z wyjątkiem paru durniów z najwyższej arystokracji. Dobrzy ludzie mówili: „Aha — widzicie — nie wierzyliście, że wszystko będzie jeszcze dobrze“, — a mówili tak do wzruszonych pesymistów, którzy ze łzami wstrętnego rozczulenia w oczkach, przywykłych do sardonicznego zmrużenia, pytali sami siebie: „Ażaliśmy błądzili w programowem samoutrapieniu, w ukatrupieniu wszelkiej nadziei dla dobra tych przyszłych cierpiętników (bo przecież kiedyś musieli przejrzeć), którzy narazie nie chcieli widzieć otaczającego ich zła i nadchodzącej niemocy twórczej wszystkich sfer“ — tak, jakby to była naprawdę wielka frajda łudzić się pół-świadomie marnemi niby-idejątkami: (odrodzenie różnych wiar, odwracalność deindywidualizacji, przezwyciężenie mechanizacji przez picie