Strona:PL Stanisław Eljasz Radzikowski-Skarby zaklęte w Tatrach 29.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nędzniałego, co w czas mgły, a była to taka mokra gęsta mgła, co wlecze się po ziemi i na kilka kroków mało co widać — błądził w kosodrzewinie nad brzegiem Morskiego Oka i mało że do wody nie wpadł. Oni tam rąbali kosówkę na watrę i przypadkiem go zoczyli. Nic nie gadał, widać był głodny porządnie. Ano nakarmili biedaka, podziękował ukłonem i odszedł. Wyszli za nim patrzeć, dokąd idzie, a on poszedł ku Morskiemu Oku, stanął u brzegu, nadeszła mgła, owionęła go i zniknął z nią — tak przynajmniej widzieli górale i to niejeden, wszyscy mogą na to przysięgać. Nic, tylko był czarnoksiężnik. Jadła sobie dość nie wziął, więc osłabł z głodu, ale gdy przyszedł do sił, umiał sobie już dać radę i z pomocą czarów uniósł się z chmurą.
Na Ornaku nad Kościeliskami, gdzie stare banie, a nawiasem mówiąc, kopali tam rzeczywiście złoto i srebro (choć było go bardzo mało), jeszcze za Zygmunta Starego — widzieli raz juhasi od szałasu, jak wysoko w źlebku szukali czegoś obcy ludzie. Zaczęli się im pilnie przyglądać i śledzili bacznie, co dalej poczną. Aż tu naraz przyszła mała chmurka skądsiś, choć pogoda była cudna do znaku, jak oko i ani chmurecki na niebie, zasłoniła cudzoziemców na chwilę. Niedługo pognał wiatr dalej chmurkę, odsłonił się źlebek, ale już ludzi tam nie było. Zabrała chmurka czarnoksiężników przed zawistnem okiem górali. Przykładów takich mógłbym przytoczyć bardzo wiele. Opowiadali mi o nich naoczni świadkowie, jakżeż im nie wierzyć? Czarnoksiężniki są, oni skarby z Tatr wynoszą i temu to przy-