Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Klara spojrzała na nią ze zdziwieniem i potrząsnęła głową.
— Cóż to za pomysł, Heidi? Jesteś dużo mniejsza ode mnie. Ach, czemuż chodzić nie mogę?
Heidi rozejrzała się. Coś nowego wpadło jej do głowy. Pietrek siedział niedaleko i gapił się na dziewczęta. Od całych już godzin trwał tak w bezruchu, jakby pojąć nie mógł, kogo ma przed sobą. Zniszczył wrogi wózek, aby ta cudzoziemka pojechała sobie precz, na zawsze i wszystko zostało po dawnemu. A oto w chwilę potem zobaczył ją na pastwisku i siedzi sobie, jak gdyby nigdy nic, przy Heidi. Było to niemożliwością, a stało się i Bóg wie, jak długo jeszcze trwać może.
Heidi spojrzała nań.
— Pietrek, chodź tu! — krzyknęła.
— Nie przyjdę! — wrzasnął.
— Musisz przyjść! Sama nie dam rady, pomożesz mi! Chodź zaraz!
— Nie przyjdę!
Heidi przyskoczyła do niego i powiedziała z rozbłysłemi oczyma:
— Pietrku! Jeśli nie przyjdziesz natychmiast, zrobię coś, co ci nie będzie miłe, zaręczam!
Pietrek doznał ukłucia w samo serce i strach go ogromny ogarnął. Popełnił czyn zły, o którym nikt wiedzieć nie był powinien. Cieszyło go to dotąd, ale ze słów Heidi wynikało, że wie wszystko. Mogła powiedzieć dziadkowi, a dziadka bał się Pietrek gorzej, niż wszystkich innych ludzi. Gdyby powiedziała o wózku! Strach nim trząsł coraz to gorszy. Wstał i zbliżył się.
— Idę! — rzekł. — Ale nie zrób tego!
Powiedział to tak żałośliwie, że wzbudził litość Heidi, to też zapewniła:
— Nic nie zrobię. Chodź tylko pomóc mi. Niema w tem nic zresztą strasznego.