Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chciał bo szał boski tłumić i pochodnie,
Urągał muzom wśród śpiewu.
Gdzie z mórz strzelają Kyanejskie progi,
Kraj Salmydessu, dla przybyszów wrogi,
Gdzie brzeg Bosforu bałwany roztrąca,
Tam widział Ares, jak dzikością wrąca,
Zona Fineusa pasierby swe nęka.
Nie mieczem srogim wymierza im cięgi,
Lecz krwawą rękę zatapia w ócz kręgi,
Ostrzem je łupi czółenka.

Ujęci oni kamienną niewolą,
Płaczą nad matki i swoją niedolą.
Przecież jej przodki z Erechtydów rodu,
Ojcem Boreasz; pośród skał i głogów,
I burz pędziła dni swoje od młodu,
Na chyżych koniach — prawe dziecię bogów.
Jednak, choć w dali i tu jej dosięga
Odwiecznej Moiry potęga.

TYREZYASZ.

O Teb starszyzno, wspólnym my tu krokiem
I wspólnym wzrokiem zdążamy, bo ciemnym
       990 Za oko staje przewodnika ręka.

KREON.

Cóż tam nowego, Tyrezyaszu stary?

TYREZYASZ.

Ja rzeknę, ty zaś posłuchaj wróżbiarza.

KREON.

Nigdy twojemi nie wzgardziłem słowy.