Przejdź do zawartości

Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A kiedy wreszcie ten szturm się uciszył,
Widzimy dziewkę, która tak boleśnie
Jak ptak zawodzi, gdy znajdzie swe gniazdo,
Obrane z piskląt i opustoszałe.
       425 Tak ona, trupa dojrzawszy nagiego,
Zaczyna jęczyć i przekleństwa miotać
Na tych, co brata obnażyli ciało.
I wnet przynosi garść suchego piasku,
A potem z wiadra, co dźwiga na głowie,
       430 Podwójnym płynem martwe skrapia zwłoki.
My więc rzucimy się na nią i dziewkę
Chwytamy, ona zaś nic się nie lęka,
Badamy dawne i świeże jej winy,
Ona zaś żadnej nie zaprzecza zbrodni,
       435 Co dla mnie miłem, lecz i przykrem było.
Bo że z opałów sam się wydostałem,
Było mi słodkiem, lecz żem w nie pogrążył
Znajomych, przykrem. Chociaż ostatecznie,
Skorom ja cały, resztę lekko ważę.

KREON.

       440 Lecz ty, co głowę tak skłaniasz ku ziemi,
Mów, czy to prawda, czy donos kłamliwy?

ANTYGONA.

Jam to spełniła, zaprzeczyć nie myślę.

KREON.

Ty więc się wynoś, gdzie ci się podoba,
Wolny od winy i ciężkich podejrzeń.
       445 A ty odpowiedz mi teraz w dwóch słowach,
Czyżeś wiedziała o moim zakazie?