Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Które ja wiodłem, iż niema w około
Człeka, któryby mnie wspomógł w chorobie,
       280 Oddał usługę; a patrząc przed siebie
Znalazłem, że tu nic niema prócz smętku,
Lecz tego, synu, aż wielka obfitość.
Więc tak mi płynął miesiąc po miesiącu,
I tak musiałem sam w marnym przytułku
       285 Ciągle się znoić. Aby głód usunąć,
Służył mi łuk ten, godzący w pierzaste
Gołębie; zasię za łupem, co poległ
Od strunoprężnej cięciwy, sam nędzny
Pełzałem, chorą powlekając nogą.
       290 Gdy zaś mi przyszło pragnienie ugasić,
Lub kiedy mrozy nastały wśród zimy,
Drzewa narąbać, sprawiałem to wszystko
Chromy i nędzny; bywało, że ognia
Zbrakło; więc krzemień trąc wtedy o krzemień
       295 Ledwie skrzesałem żar skryty, co zawsze
Mnie podtrzymywa. Bo z ogniem schronisko
Da wszystko okrom tego, bym nie chorzał.
Nuże, o wyspie zwiedź teraz się mojej!
Żaden tu żeglarz nie zdąży rozmyślnie,
       300 Bo niema tutaj przystani, w którejby
Mógł co stargować i znaleść gościnę.
Więc nie przybije tu człowiek rozważny,
Lecz może zbłąka się trafem; wszak takie
W kolei czasów się zdarzą wypadki.
       305 Takie przybłędy, o synu, słowami
Się ulitują i bywa, że strawy
Coś mi przydadzą, współczując, lub szatę.
Nikt jednak, ile ja pomnę, nie zechciał
Wziąść mnie do domu; więc rok już dziesiąty