Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwieść mi, kto synem Alkmeny dziś włada,
O strojny w błyski, dziś pytam ja ciebie,
Czy ląd dwoisty, czy mórz kręte tonie?
O ty wszechwidny na niebie!

Bo Dejanira wśród złego powodzi,
Co raz wraz na nią uderzy,
Jako ptak tęskny zawodzi
I nigdy oczu od płaczów nie zdzierzy.
Lecz pomnąc, jak mąż po drogach się znoi,
Nęka się ciągle sieroctwem swych leży
I przyszłe klęski wciąż roi.

A jak na morzu, gdy wpadnie do głębi
Czy to Boreasz czy Notos z podmuchem,
Fala się kładzie, to skłębi,
Burzliwym wełniąc się ruchem,
Tak Kadmeidy, by kretyjskie morze,
Znój się raz zelży, raz wzmoże.
Ale dzielnego bóg wzdy nie opuści,
Od Hada zbroni czeluści.

Więc moje słowo nie śmiało, o pani,
I twoim mowom przygani,
I męstwa rzuci ci hasła,
By twa nadzieja nie zgasła.
Przecież wszechwładny ów pan nasz Kronida
Nie zwolnił ludzi od wszelkiej tęsknicy,
Lecz raz im smutku, raz uciech znów przyda,
Na modłę krętych zwrotów niedźwiedzicy.

I nocy gwiezdnej i szczęścia i mienia
Nikt ze śmiertelnych na zawsze nie zdzierzy,
Wszystko z kolei się zmienia,