Słuchał Jurek, słuchał, gniew w nim wzbierał srogi...
— Polska, czy nie Polska! bierzcie za pas nogi!
— Ani car wasz dla nas, ani my dla cara,
bo wy nam nie para, a my wam nie para! —
Rzekłszy to, do swojej rzucił się zagrody,
czapką niewidymkę wdział i szybkochody,
zrobił krok i stanął w środku matecznika,
kędy światło dzienne nie wszędzie przenika.
Cieszył się Jurkowi, jak zawsze Miś stary,
mruczał wojowniczo, prostując swe bary,
i, będąc najlepszej myśli i nadziei,
kazał wielką wojnę otrąbić po kniei.
Zaszumiały drzewa groźnie i ponuro,
zatrzeszczały dołem, zachwiały się górą.
Ozwało się echo gdzieś blisko, gdzieś blisko,
obudziło krzykiem senne uroczysko.
Przybiegł Wilk z Wilczycą kędyś z Wilczych Dołów,
wyjrzał Lis, co właśnie wyruszał na połów,