Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 119.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Płowe, jeszcze niedojrzałe kłosy, łagodnie szumiące, naginały się za wiatrem, a wysmukłe szypułki tam i napowrót chyliły rytmami zgodnemi. W ich melodyjnem rozkołysaniu pokazało się oczom szczęście życia. Wstała ze swego legowiska i ociężałym krokiem bliżej podeszła. Nie wiedząc, co czyni, wyciągnęła ręce i osaczyła dłońmi młodociane kłosy. Głaskała je miłościwą pieszczotą, — nabożnem błogosławieniem nieszczęśliwego człowieka. W sercu jej od zetknięcia rąk z cichem zbożem rozległa się archanielska pieśń, niepojętem powinowactwem uczuć wyrastająca z szumu badylów i z nim jednaka. Samotne oczy poniosły się znowu ku dalekim obłokom i wielbiły ich prace, których człowiek, uczeń szatana, nie zdołał zniweczyć ani splugawić. Czciły głębokiem zachwyceniem tajemnicę bytu zboża, moc niezbadaną jego poczęcia i rozrostu, jego spółki ze słońcem, ziemią i deszczem obłoków, — której człowiek nie umie dotąd przekazać i narzucić natury swojej, wzorującej się na żądzach pantery i świni.
W tej minucie głębokiego zachwytu ujrzała nagle pod spuszczonemi powiekami obraz tak bliski, jakby się stawał o parę od niej kroków, tak wyraźny, jakby to było na jawie. Miała oto w oczach zaułek między napoły zburzonemi domami mieściny swojej. Na ścianie, która zamyka wylot błotnistej ulicy, wisi uboga, prostacka kapliczka drewniana, z wierzchu rudą, w głębi niebieskawą pomalowana farbą. Wewnątrz tej szafki, nakrytej małym dachem widnieje Chrystus ukrzyżowany między dwoma niewieściemi kształtami.