Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 056.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pęka tam w poprzek, łuszczy się i zwija ze siebie papyrusy dziwnego pisania, tajemniczymi pisane znakami.
Daleko, daleko, dokądkolwiek iść, — z pól, z lasów, ze wzgórz, z dróg, z nad stawów i rzek, — zewsząd, — widać wyniosłe czuby brzóz mogilnych.
W przedwiośnia, w kwietniowe ranki, nim zstąpią na zwisłe pręty listki zębate, gdy omglą te wyniosłe korony zielone bazie… Patrzy kwiecie wiosenne na zaklęsłe mogiły, na niskie krzyże przez siatkę nagich rózg, niby oczy pozasłaniane rzęsami, ciężkiego czaru i niepocieszonej pełne zadumy.
W parną noc letnią, noc tak zupełnie cichą, jak cichym jest wieczny sen tego cmentarza, gdy na konarach nieruchomych drzew ciężkie leży światło księżyca, — gdy śpi pod omszałemi strzechami białościenna wieś, a w dali wabią się po pszenicach przepiórki, zaszemrzą czasami pod bezgranicznem niebem, westchną ku niemu liście brzóz.
Skoro po nocy nieskończenie długiej wstanie pogodny, błękitny przymrozek późnej jesieni — i tylko już rumiany gil wałęsa się wśród nadgrobowych jarzębin, srebrne brzozy jawią się przed znużonemi oczyma, widoma postać nigdy nie umierającej legendy. Stoją w przestworzu pod niebem zorzanem, co jak pręga szkarłatu i złota płonie nad krańcami obszaru, pytając się duszy ludzkiej: — cóż jest straszniejsze na tej ziemi, — sam krótkotrwały, prędkosyty grzech, czy kara wymierzona zań przez wiekuistą, nieubłagaą baśń, — krwawy uczynek, którego już niema, — czy wyrok bez prze-