Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 041.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go przenikania, jak gdyby tenże wiatr przedostawał się aż poza otrzewnę, i z zastanawiającą bezwzględnością, absolutnie taką samą, jak na lubelskiem polu, wzdłuż, w poprzek, tam i z powrotem, samopas jeździł po flakach.
Pomimo to wszystko pan Ryzio trwał w męstwie. Na coś się przydało zahartowanie, aczkolwiek niezupełnie własnowolne, wskutek chadzania „do figury" w sezonach arcy-jesiennych, oraz w urocze marcowe przedwiośnia. Niepodobna by było zresztą nie złożyć tak drobnych przykrości, jak endosmoza wiatru poza otrzewnę, na ołtarzyku dobra kultury polskiej.
To też pan Ryzio składał na ołtarzyku co się dało, — zacząwszy od całości języka, którą nadwerężały szczekające zęby, aż do spokoju wyż wzmiankowanych flaków, które znowu od skakania wozu po ojczystych dziurach zdawały się dyndać na jakimś jednym powrózku, jak wisielec na szubienicy. Zarazem prawica i lewica zgrabiały do szczętu od piastowania narządów kultury.
— Daleko też jeszcze do Zagaja? — zagadnął pan Ryzio powożącego włościanina w najniewinniejszej zresztą myśli.
— Nie daleko. Zaraz za lasem.
— A gdzież ten las?
— E, las się mówi, ale lasu już dwa lata jak niema.
— Gdzież się podział?
— A wyciął go dziedzic ze żydami.
— Prawda! Pamiętam, że tu był las ogromny. W lesie tym osty rosły przedziwnej piękności…