Strona:PL Schulz - Sanatorium pod klepsydrą.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kojnie podszedł do okna i osłaniając ręką oczy, wypatrywał uważnie horyzont. Ale mnie już nie mógł zobaczyć. Jego twarz w mdłym odblasku płowego nieba zrobiła się całkiem pergaminowa. „Trzeba go skreślić z katalogu“ — rzekł z gorzką miną i poszedł do stołu. A mnie niosło wyżej i wyżej w żółte, niezbadane, jesienne przestworza.