Wstrząsnąłem się cały od grozy. Zdaje mi się, że słyszę jej słowa:
— Tyś to? Oczekiwałam cię tak długo!...
∗ ∗
∗ |
Wieczór. Miluchna młoda pokojóweczka wzywa mnie, abym się jawił przed swoją panią. Biegnę po szerokich marmurowych schodach na górę i przebiegłszy wspaniale urządzony salon, pukam do drzwi, prowadzących do jej apartamentów sypialnych. Przepych, jaki wokoło się roztacza onieśmiela mnie. Pukam tedy ostrożnie, jakbym się obawiał, i czekam dłuższą chwilę. Zdaje mi się, że stoję u drzwi sali tronowej Katarzyny „Wielkiej“ i że za chwilę ujrzę zieloną wstęgę, pełną orderów, na obnażonej jej piersi.
Po niejakim czasie zapukałem ponownie. Wanda otwarła niecierpliwie drzwi.
— Dlaczego tak późno — wrzasnęła.
— Czekałem przy drzwiach, bo zdaje mi się nie słyszałaś pukania — odparłem, drżąc cały z obawy.
Nie odpowiedziała na to nic, tylko ujęła mnie pod ramię i odprowadziła do pokoju, urządzonego z iście wschodnim przepychem. Tapety, firanki, portyery, dywany, meble, pościel — wszystko lśniło od bogactwa i przepychu. Na jednej ze ścian znajdował się olbrzymi obraz przedstawiający Samsona i Dalilę.
Wanda miała na sobie atłasowy szlafrok, który uwydatniał linie jej postaci, czyniąc wrażenie greckiego posągu. Rude włosy, opadające zwojami w pełnym nieładzie na ramiona nadawały jej twarzy dziwnego blasku, a sznur pereł na szyi lśnił, jak rosa w majowem słońcu. Przez ramię przerzuciła gronostajowy szal.
Wenus w gronostajach — pomyślałem, podczas gdy pociągnęła mnie ku sobie w namiętny szalony uścisk. Nie byłem zdolny wymówić ani jednego słowa, bo mi się zdawało, że to nie rzeczywistość, lecz najbardziej skomplikowany sen młodości.
— Kochasz mnie jeszcze? — zapytała przymykając oczy z nadmiaru rozkoszy.
— I ty o to jeszcze pytasz?
— A czy przypominasz ty sobie swoją przysięgę —