— No, mógłbyś spróbować skarzyć się na mnie. Miałbyś się z pyszna. A teraz pocałuj mnie...
I znowu przywarliśmy piersiami do siebie i złączyły się nasze usta w płomiennym pocałunku. Zdawało mi się zupełnie seryo, że jestem w uścisku rozjuszonej niedźwiedzicy, która łechce mnie miękkim puchem sobolów i gronostajów i zapuszcza pazury w moje ciało aż do krwi. Ale uwolniła mnie wreszcie. Ze zwieszoną głową wszedłem po schodach do swej nory, rozmyślając nad arcykomicznością życia i bezdenną swoją głupotą.
— O tak — pomyślałem — przed chwilą przyciskałem do piersi najpiękniejszą w świecie kobietę, a teraz muszę spać jak Chińczyk w norze. Doprawdy, warto się zastanowić nad tem wszystkiem. Chińczycy nie wymyślili wcale płomiennego piekła, do którego pakowano potępieńców, lecz wyobrażają sobie, że piekło, to kraina wiecznego mrozu i że sroższe tam męczarnie. Prawdopodobnie założyciele religii chińskiej, mieszkali w nieopalonych norach, jak ja obecnie.
∗ ∗
∗ |
Miałem dzisiejszej nocy bardzo przykry sen. Zdawało mi się, że mnie ktoś wypędził w bezkreśną krainę lodów, w której zbłądziłem i kostniejąc, wydobywałem z siebie resztki sił, by znaleźć drogę. Nagle pojawił się przedemną, zaszyty cały w skórę Eskimos, z twarzą podobną do tutejszego garsona i zaprowadził mnie do tego pokoiku, gdzie mi przeznaczono obecnie mieszkać.
— Czego pan tu szuka? — pytał mnie — tu jest biegun północny...
Nieznośny Eskimos znikł, jakby się zapadł pod śnieg, a natomiast ujrzałem pędzącą ku mnie na saneczkach, zaprzężonych w reny, Wandę. Cała ubrana w gronostaje, rzuciła się ku mnie z zamiarem rozszarpania mnie. Przypatrzyłem się jej bliżej. To nie była ona, lecz niedźwiedzica polarna. Ostre swoje pazury wpiła w me ciało, jak sęp w swą ofiarę. Widzę strugi krwi na śnieżnej bieli... Począłem krzyczeć głośno o pomoc, podczas gdy ona śmiała się szatańsko.