Oto woła na mnie z balkonu. Biegnę szybko po schodach i zastaję ją na progu z uśmiechem przyjaznym i miłym.
— Wstydzę się — szepnęła, podając mi białą, mięciuchną rękę.
— Coś powiedziała?
— Zapomnij o tej wczorajszej scenie — odrzekła drżącym głosem — uczyniłam zadość twoim kaprysom i na tem koniec. Musimy teraz patrzyć na świat rozsądnie i kochać się po ludzku, nie jak waryaci — w przeciągu roku pobierzemy się.
— Byłoby to możliwe, aby władczyni zniżyła się do niewolnika?
— Ani słowa więcej o tem jakiemś niewolnictwie — odparła ostro — ani tchu o całej zwaryowanej historyi — rozumiesz?
Skinąłem głową posłusznie, udając się za nią do pokoju.
∗ ∗
∗ |
Zegar bronzowy, na którym umieszczona była statuetka Amora z naciągniętym łukiem do strzału — wybił dwunastą o północy. Wstałem, zamierzałem odejść.
Wanda nie mówiła nic, tylko objęła mnie wpół i przyciągnęła ku sobie na otomnę, całując mnie bez upamiętania. Była to najwymowniejsza niema rozmowa, słodkie przyzwolenie na wszystko. Z pod przymkniętych lekko powiek płynęła upojona słodycz, a od ramion obnażonych, od wznoszącej się i opadającej szybko piersi promieniowała oszałamiająca moc.
— Proszę cię... ale może się pogniewasz... ozwałem się.
— Wolno ci wszystko...
— Zdepc mnie, odtrąć, gdyż inaczej stracę zmysły.
— Jak to, czyż ci nie zakazałam wspominać więcej o tej głupiej rzeczy ty, ty... niepoprawny.
— Ach, bo ty nie pojmujesz, co się ze mną dzieje — odparłem, przyciskając głowę do jej łona — ty tego n ezrozumiesz.
— A może i pojmuję. Całe to twoje dziwactwo nie jest niczem innem, jak tylko nienasycona zmysłowość, demoniczna choroba ducha, wytworzona przez nienaturalne