— Uratowałaś mię — odparłem czule — ty bowiem unosiłaś się z uśmiechem nad falami i ten uśmiech zawrócił mnie znowu do życia.
∗
∗ ∗ |
Doznaję osobliwego uczucia, gdy trzymam ją teraz w swych ramionach, a ona spoczywa cicho na mojej piersi i pozwalając mi całować swe cudne oblicze, uśmiecha się; wydaje mi się jakobym się zbudził z gorączkowej fantazyi, lub był rozbitkiem, który walczył długi czas z okropnymi bałwanami, chcącymi go połknąć, i wreszcie wydostał się szczęśliwie na ląd.
∗ ∗
∗ |
— Nienawidzę tej Florencyi, gdzie byłeś tak nieszczęśliwy — mówiła do mnie, gdy jej przyszedłem powiedzieć „dobranoc“.
— Chcę odjechać jak najprędzej, jutro już... Bądź tak dobry i napisz kilka listów dla mnie, a ja w tym czasie pojadę do miasta i złożę znajomym pożegnalne wizyty. Zgadzasz się na to?
— Oczywiście, moja kochana, dobra, piękna pani.
∗ ∗
∗ |
Zapukała rano do moich drzwi i zapytała czy dobrze spałem. Jest nadzwyczajnie uprzejmą. Nigdy nie przypuszczałbym, że może być tak dobrą i łagodną.
∗ ∗
∗ |
Upłynęły już cztery godziny, od wyjścia Wandy. Dawno już pokończyłem swoje listy. Teraz siedzę na galeryi i patrząc na ulicę czekam, czy w oddali nie pojawia się jej pojazd. Tęskno mi trochę bez niej, a przecież Bóg wie, że nie mam żadnego powodu do wątpliwości lub obaw. Leżą one jednak na dnie mego serca i widocznie nigdy się ich już nie pozbędę. Może powodują je cierpienia minionych dni, które rzucają jeszcze cień na moją duszę.
∗ ∗
∗ |