się snem dziecięcym, a jednak było to prawdziwe, tak strasznie prawdziwe!...
Przeczuwałem katastrofę. Widziałem ją tak blisko siebie, że mogłem uchwycić rękami, lecz... brakowało mi odwagi. Nie przestraszyły mię cierpienia ani krzywdy, które były mi może przeznaczone.
Obawiałem się tylko tego, że utracę tę, którą ubóstwiałem fanatycznie. A uczucie tej obawy było tak potężne, tak druzgocące, iż rozpłakałem się nagle jak dziecko.
∗
∗ ∗ |
Przez cały dzień pozostała zamknięta w swoim pokoju. Usługiwała jej tylko murzynka. Lecz, gdy na bladym błękicie zabłysła gwiazda wieczorna, widziałem ją jak szła przez ogród. Z największą ostrożnością postępowałem za nią. Zbliżała się do świątyni Wenus. Obserwowałem ją dalej cichaczem i zajrzałem przez szparę drzwi.
Wanda z rękami złożonemi jak do modlitwy, stała przed wspaniałym posągiem bogini, a święty blask gwiazdy miłości rzucał nad nią błękitne promienie.
∗ ∗
∗ |
Długo w nocy zasnąć nie mogłem, ogarnęła mię bowiem trwoga, że ją utracę, rozpacz i zwątpienie miały tak wielką moc, że uczyniły ze mnie bohatera. Zaświeciłem małą czerwoną lampkę oliwną, która wisiała przed świętym obrazem w korytarzu, i przygaszając światło ręką, kroczyłem do jej sypialni.
Lwica znalazła się wreszcie w sieci, na śmierć upolowana. Zasnąwszy w swych poduszkach, leżała na wznak z zaciśniętemi kurczowo dłońmi, i oddychała ciężko. Zdawało mi się, że miała jakiś straszny sen. Usunąłem powoli rękę, a zupełnie czerwone światło padło na jej cudne oblicze.
Nie zbudziła się jednak.
Cicho postawiłem lampę na podłodze, usiadłem obok łóżka Wandy i położyłem swą głowę na jej miękkiem, pałającem ramieniu.
Poruszyła się, lecz i teraz nie zbudziła się jeszcze. Jak długo tak leżałem, skamieniały okropną męką wśród nocy — nie wiem.