Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 262.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tu jestem! — szczeknął Vixen — Siedzę na lawecie koło mego pana. Ty, głupi wielbłądzie, zburzyłeś nam namiot. Mój pan zły jest bardzo na ciebie!
— Ooo... — rzekły woły — To pewnie biały człowiek?
— Oczywiście! — odrzekł foks. — Czy myślicie, że mam za pana brudnego wołopędka?
Buuu! Uuu! Uuch! — zaryczały woły — Umykajmy co tchu!
Rzuciły się naprzód tak gwałtownie, że jarzmo utknęło na jaszczyku pobliskim i zaplątało się w nim.
— Ładnieście się urządziły! — rzekł Billy drwiąco. Nie szarpcież daremnie! Musicie stać tu aż do rana. Cóż was tak nagle przeraziło?
Woły sapały, świstały zwyczajem bydła indyjskiego, szamotały się, pchały jeden na drugiego, cofały, tupały i porykiwały z wielką trwogą.
— Poskręcacie sobie karki! — zwrócił im uwagę koń — Czegóż się tak boicie białych? Ja obcuję z nimi ciągle i nie zauważyłem nic strasznego!
— Jakto? Wszakże oni nas... zjadają! — jęknął jeden i krzyknął drugiemu — Szarp, a mocno!
Jarzmo pękło z trzaskiem, a woły oddaliły się ciężkim truchtem.
Dotąd nie wiedziałem, czemu bydło indyjskie umyka na widok Anglika. Teraz dopiero wyjaśniło mi się, że przyczyną tego jest, iż my jadamy wołowinę, której nie tknie żaden poganiacz hinduski.