Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 257.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choruję. Co najwyżej wstrzymają pensję memu kornakowi, póki nie wyzdrowieję, ale to mała pociecha. Pozatem nie mam żadnego zaufania do mego kornaka.
— Tu właśnie cały błąd! — zawołał koń — Ja ufam ślepo memu Dickowi.
— Choćby cały pułk Dicków usadowił się na moim grzbiecie, nic mi to nie pomoże. Myślenie moje daje mi tylko świadomość niebezpieczeństwa, że mnie ono napawa niepokojem, natomiast nie sięga tak daleko, abym, mimo tego niebezpieczeństwa, miał obraz jasny czegoś, coby mi pozwoliło iść mężnie w ogień.
— Nie rozumiemy nic a nic! — rzekły woły.
— Wiem o tem i nie do was mówię. Nie macie pojęcia co to jest krew!
— Krew? — ryknęły woły — To przecież czerwony płyn, co wsiąka w ziemię i ma niemiłą woń.
Koń wierzgnął, parsknął i zawołał:
— Nie chcę o tem słuchać! Samo wspomnienie dreszczem mnie przejmuje. Uciekam, ile razy zobaczę to paskudztwo, oczywiście, o ile Dick nie siedzi na mym grzbiecie!
— Uspokój się! — zawołały woły i wielbłąd — Tu wcale niema krwi!
— To rzecz szkaradna! — powiedział Billy — Nie uciekam na jej widok, ale wolę o tem nie myśleć.
— Otóż to... teraz jesteśmy w domu! — zawołał Dwuogoniasty.