Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźcie... chodźcie... ichneumon walczy z wężem!
Rozległ się krzyk matki, a ojciec z laską w ręku ukazał się w progu. Zanim zdążył dobiec, karait wykonał ruch nie dość zręczny, Riki skoczył mu na grzbiet i, wyciągnąwszy mordkę, wbił mu zęby w kark tuż pod głową, potem zaś stoczył się po nim na bok.
To jedno ukąszenie położyło trupem węża i Riki chciał go już pożreć, zaczynając, zwyczajem tradycyjnym swego rodu, od ogona, ale w samą porę przypomniał sobie, że obfite uczty powodują ociężałość, a potrzebował całej sprężystości w oczekującej go walce z potężnym Nagiem.
Zrezygnował tedy z uczty, poszedł wytarzać się w piasku pod krzewami rycynusu, a ojciec chłopca okładał tymczasem laską martwego karaita.
— To śmieszne! — powiedział, patrząc na wysokiego mężczyznę — Wszakże załatwiłem już wszystko, co należało!
Matka schyliła się, wzięła go na ręce, przytuliła do piersi i oświadczyła, że Riki ocalił jej synowi życie. Również i ojciec oddał mu gorące pochwały, a chłopiec, teraz dopiero zrozumiawszy niebezpieczeństwo, spoglądał na ichneumona przerażony.
Riki dziwił się bardzo całej tej owacji. Wszakże bawił się jeno w piasku, podobnie jak Teddy, więc matka mogła równie dobrze głaskać i pieścić syna. Ale czuł wielkie zadowolenie, że mu się udało polowanie.