Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy jest na świecie takie miejsce dla fok przydatne, gdzieby nie było ludzi?
— Szukaj go sobie sam! — odparł koń morski i zamknął pnoownie oczy — Nie przeszkadzaj nam, malcze, mamy coś ważniejszego do roboty!
Kotik podskoczył wysoko w górę, niby delfin, i wrzasnął na całe gardło:
— Ślimakojad! Ślimakojad!
Wiedział dobrze, że wielki koń morski, mimo swej junackiej postaci nie umie złapać ryby, lecz poprzestaje na wygrzebywaniu mięczaków i karmi się wodorostami.
Okrzyk ten podjęły natychmiast wszystkie stworzenia wokół, mewy, rybitwy, nurki, a to z tem większą lubością, że czyhają jeno na to, by się dać we znaki komuś, zwłaszcza zaś ospałemu koniowi. Przez długą chwilę taki wrzask panował na Wyspie Morsów, że nie słychaćby było nawet karabinowego strzału. Co żyło, darło się na całe gardło, wykrzykując:
— Ślimakojad! Stary niedołęga!
Koń morski kołysał się z boku na bok bardzo niezadowolony, mrucząc i parskając.
— Czy mi odpowiesz teraz? — spytał zmęczony podskakiwaniem Kotik.
— Spytaj krowy morskiej, — odrzekł koń — jeśli do tej pory żyje, ona jednak będzie ci mogła dać wskazówkę.
— A po czem rozpoznam krowę morską? — spytał.