Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dla urozmaicenia, chłopcy wznoszą pałace z gliny, nieraz miasta całe, zapełnione figurkami z tegoż samego materjału. Są tam konie, bawoły i ludzie, niektórzy z nich dzierżą w ręku laski trzcinowe, są to kroczący na czele wojsk wodzowie, królowie, lub bogi, którym inni cześć oddają powinną.
Zapada nareszcie wieczór, chłopcy z krzykiem gromadzą bawoły, a zwierzęta wychodzą z błota, z którego wylatują bańki powietrza z głośnym trzaskiem, przypominającym grzechot strzałów. Trzody wyciągają się w długi korowód i suną poprzez omroczoną równię ku mrugającym na nieboskłonie światełkom osiedla.
Codziennie zapędzał Mauli bawoły do bagien, codziennie też widywał w niewielkiej odległości sterczące z pośród sitowia uszy Brata szarego. Był to znak, że Shere Khan nie wrócił jeszcze, a chłopak, leżąc w gęstwie trawy, wsłuchiwał się w szmery życia, jakie go otaczało, i dumał nad tem, czego doznał ongiś czasu pobytu pośród wilków.
Było tak cicho, tak bezgłośnie, że Mauli leżąc na ziemi o poranku na skraju puszczy, mógłby usłyszeć potknięcie się w biegu kulejącego wroga swego hen daleko, gdzieś nad brzegami Wajgungi.
Pewnego dnia nie zobaczył jednak sprzymierzeńca na placówce. Roześmiał się tedy i skierował trzodę poprzez rozległą pustać ku jarowi, u którego wnijścia rosło drzewo dhak, przysute właśnie purpurowem,