Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rejem, a także kapelmistrzem, wreszcie jestem też sam, czcigodnym Plutarchem. To ja, ja u djaska sam napisałem te wszystkie cudeńka (miałem natchnienie, nieprawdaż?) O, jakże to miło delektować się muzyką słowa, okrągłością zdania, jak słodko dać się unosić w przestrzeń wśród śmiechu, czuć się wyzwolonym z więzów ciała, wolnym od wszelakiego zła, od starości... Ach, wszakże duch, to Bóg! Niech będzie pochwalony Duch Święty!...
Czasem przerywam opowiadanie w połowie i komponuję ciąg dalszy, a potem porównuję dzieło mej wyobraźni z wytworem życia, czy sztuki. Gdy idzie o sztukę, odgaduję często tajemnicę, oo... bo ze mnie stary lis, znający się na wszystkich sztuczkach i sposobikach, przeto śmieję się do siebie, rad, żem je umiał przeniknąć. Gdy jednak sprawa dotyczy życia, mylę się niemal zawsze. Życie drwi z naszych forteli, a wyobraźnia jego przekracza o wiele naszą. To zajadła kumoszka! Pod jednym jeno względem nic wysila się na wielkie urozmaicenie historyjki, a mianowicie jej końca. Wojny, miłostki, facecje, wszystko to kończy się nurkiem w dziurę znaną dobrze. Pod tym względem życie powtarza się do niemożliwości. Czyni jak kapryśne dziecko, co psuje zabawki, gdy ich ma dosyć. Wściekam się i wrze-