Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i żniwo daje ciągle nowe plony. Mniejsza o kilka kłosów, w łonie ziemi trwa wieczysta siła, która nie dopuści do zatraty. Jestem przyszłością, bo żyję tworzeniem, a nie tem co było. To też gdybym raz uczuł, że przeminąłem,... jużbym nie żył. Tedy daj mi spokój, Breugnonie, ze swemi żalami! Nie mam czasu, zabieram się do roboty!
Skończywszy z przeszłością, wstałem i ruszyłem co żywo ku miastu. Niebawem znalazłem się na grzbiecie wzgórz okalających Clamecy. Czułem się spokojny, nawet żwawy, machałem laską i dumałem o rzeczach praktycznych. Nagle patrzę, a tu biegnie ku mnie mały człowieczek jasnowłosy i płacze głośno. Poznałem mego ucznia Robineta, zwanego Binet.
Smarkacz miał niespełna trzynaście lat i wcale nie odznaczał się pracowitością. W warsztacie śledził zazwyczaj lot much, nie zwracając uwagi na robotę. Przy tem wołał przebywać poza warsztatem, przewracać kozły, lub podglądać łydki dziewcząt, przechodzących ulicą. Dwadzieścia razy dziennie musiałem go gromić. Ale zręczny był jak małpeczka, palce jego ruszały się błyskawicznie, tak że mógł zostać zdolnym artystą. Mimo wszystkich wad lubiłem jego szczery, otwarty pyszczek, drobne ząbki myszy,