Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A nic... wszystko w porządku. Wybiera się w drogę!
— Dokądże to?
— Spieszno jej, majstrze, do Pana Boga!
— Nie zazdroszczę mu tej wizyty! — powiedziałem żartobliwie — Niebo zamieni się w piekło!
A któryś z kompanów dodał:
— Ona odchodzi, tyś został! Oto widzisz, Colasie, że szczęście chadza zawsze w parze!
Chcąc się dostroić do innych (mimo wzruszenia), odparłem:
— Napijmy się tedy bracia. Bóg jest dobry, odejmuje bowiem babę chłopu, gdy nie wie już co z nią począć!
Ale nagle wino wydało mi się jakieś gorzkie. Nie mogłem dokończyć szklanki. Wziąłem kij w rękę i wyszedłem, nie pożegnawszy nawet znajomych. Krzyczeli za mną:
— Hej.. dokądże to idziesz? Co ci się stało?
Byłem już daleko, spieszyłem co sil w nogach, a serce mi ściskał ból. Tak... tak! Można nie kochać swojej żony, można się z nią żreć, jak pies z kotem przez dwadzieścia pięć lat... ale przecież zapomnieć niesposób, że żyło się kiedyś ze sobą, że się płodziło dzieci, tworzyło pokolenie