Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój poczciwy wujaszku, proszę się tylko nie kłopotać... Wszystko się jakoś załatwi... Pocałuj mnie wujaszku...
I Clerambault wyszedł, rozweselony tem, że ta kobieta, którą przyszedł pocieszać, starała się być jego pocieszycielką. Czuł, jaką drobnostką są nasze cierpienia dla obojętnego uśmiechu Natury. Dla niej jest rzeczą najważniejszą, aby zakwitła na wiosnę. Padajcie, martwe liście! Drzewo będzie tem lepiej rosło, wiosna zakwitnie dla innych... O ty, droga wiosno!
Ale jakaś ty okrutna dla tych, dla których już nie zakwitniesz, o wiosno! Dla tych, którzy stracili drogie sercu swemu osoby, swoją nadzieję, siłę i młodość, całą treść swego życia!...
Świat był przepełniony duszami i ciałami pokaleczonemi, które szarpała rozpacz; jedni opłakiwali szczęście stracone, drudzy, jeszcze bardziej godni politowania, opłakiwali szczęście, którego nigdy nie zaznali, którego ich pozbawiono, w całej pełni ich dwudziestoletniej młodości, gdy miłość wabiła ich ku sobie swym niezrównanym czarem!
Pewnego wieczora, pod koniec stycznia, wśród wilgotnej i przejmującej chłodem mgły, Clerambault wrócił do domu. Stał kilka godzin w ogonku, przed składem drzewa, na ulicy wśród tłumu, czekając, aż przyjdzie na niego kolej; poczem oznajmiono im, że tego dnia już nie będzie się nic rozdawało. U bramy swego domu słyszał wymówione swoje nazwisko. Jakiś młodzieniec zapytywał o niego dozorcę, wręczając mu list. Clerambault przystąpił do niego. Młody człowiek wydawał się tem spotkaniem zakłopotany. Prawy rękaw jego był przyszpilony do łopatki, oko prawe pokryte przepaską; bladość oblicza zdradzała, że przebył właśnie dłuższą chorobę. Clerambult