Strona:PL Rodzina kamieniarza.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
 — 30  —

na to, że ranili sobie ręce, a parę razy nawet zadrapali twarze. Co parę kroków przystawali, oglądali się wokoło i nawoływali, ale prócz echa nie mieli żadnej odpowiedzi.
— Boże miłosierny, aby tylko nie spadł gdzie ze skały — mówił Pokora.
— Spojrzyjmy jeszcze, ojcze, na «białą ścianę» — radził blady ze strachu Wacek.
Nareszcie dotarli na oznaczone miejsce, weszli na wierzchołek góry, której jeden brzeg strome stanowił urwisko, wystające na kilka łokci pod głębokim jarem.
Pokora spojrzał w dół i krzyknął przeraźliwie:
— Dla Boga, on tutaj!
Wacek pośpieszył za ojcem i nachylił się nad przepaścią. Przytomny ojciec w porę uchwycił go za rękę, bo jedno niebaczne poruszenie, a mógłby przechylić się i runąć ze swym przyjacielem. Straszny widok roztaczał się przed ich oczami: nad samą przepaścią wisiał, głową ku dołowi, młody badacz, mając nogi uwikłane w rosnącej na brzegu tarninie. Widocznie idąc tędy, poślizgnął się i stracił równowagę. Byłby się z pewnością zabił, padając głową na kamienie w wąwozie, gdyby, szczęściem, nogi nie zaplątały się w krzaki. Położenie takie wstrzymało na chwilę wypadek, lecz nie zapobiegało mu wcale, bo ciężar ciała osłabiał moc przyczepienia się korzeni drzewka w ziemi. Musiałyby one ustąpić naporowi, a najmniejsze poruszenie ofiary przyśpieszyłoby katastrofę.
Ujrzawszy to, Wacek zaczął drżeć z przerażenia, a stary Pokora, wobec niebezpieczeństwa i swej bezsilności, stracił na chwilę przytomność umysłu. Wkrótce jednak opamiętał się.
— Do dzieła, póki czas! — zawołał. — A zwró-