Strona:PL Rodzina kamieniarza.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
 — 29  —

Pan Michalski poszedł we wskazanym kierunku i wkrótce usłyszał uderzenia młotów. Spojrzał w górę i zobaczył Pokorę, który wbijał w skałę żelazny drąg, podtrzymywany przez syna.
— Szczęść wam Boże! — zawołał profesor. Może wam pomóc!
— Panie Boże zapłać! Ale taka robota nie dla profesora — odrzekł przywitany.
— Mój Wacku, w niedzielę rano wybieram się pieszo do Nałęczowa; mogę wstąpić po was, jeżeli rodzice wam pozwolą pójść ze mną.
— Z największą chęcią, jeżeli pan będzie łaskaw zabrać z sobą tych urwisów.
— Bądźcie zdrowi tymczasem, bo i mnie, i wam pilno do roboty.
Mówiąc to, profesor oddalił się szybko, a Wacław, ucieszony obietnicą przechadzki, tym gorliwiej zabrał się do pomocy ojcu. Nietylko podtrzymywał drąg, ale skoro ten pod uderzeniami młota mocno utkwił w skale, chwycił zań razem z ojcem i starał się poruszać nim na lewo i na prawo, aby otwór poszerzyć.
Z powodu upału i wysilenia pot występował im kroplami na czole, a spływając po nim, łączył się z innemi kropelkami po drodze i tworzył smugi na twarzach, pokrytych warstwą kurzu. Pomimo to pracowali tak z pół godziny, gdy wtym usłyszeli przeraźliwy krzyk z tej strony, w którą pan Stanisław odszedł.
— Co to jest? — spytał Wacław przestraszony.
— Jezus Marja! czy nie stało się co złego profesorowi — zawołał Pokora.
I puściwszy drąg, zawołał na syna:
— Skoczymy za nim, może potrzebuje ratunku!
Zręcznie wspinając się na skały, obydwaj rozgarniali krzaki tarniny i berberysu, bez względu