Strona:PL Rodzina kamieniarza.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
 — 25  —

wiąc: że prostaczkowie mało umieją, nie ich wina, bo się uczyć nie mieli za co, a uczeni obowiązani są swym postępowaniem szerzyć wiedzę wokoło siebie i dawać dobry przykład do naśladowania, bo komu Bóg dał więcej darów, od tego będzie wymagał większego rachunku, jak i na co je zużył, mówił Wacek.
— Patrzcie-no, jak on gada, jakby czytał z książki — rzekła z dumą matka.
— Prawda to wszystko, co ci powiedział pan Michalski, my to sami dobrze rozumiemy, że tak być powinno, ale podziwiamy takich ludzi, bo się ich spotyka na świecie bardzo mało — rzekł ojciec.
— A, bo to, proszę ojca, i oświaty prawdziwej jeszcze bardzo mało.
— To tymbardziej niech Bóg nagrodzi temu profesorowi, że tę oświatę tak ślicznie szerzyć potrafi, — powiedziała matka i weszła do chaty nakryć do stołu.
Wtym dały się słyszeć kroki w pobliżu i na zakręcie drogi ujrzano pana Michalskiego. Przez ramię miał przewieszoną torbę skórzaną, a w ręku trzymał laskę.
— Pan profesor! pan profesor! — zawołały dzieci, śpiesząc naprzeciw niemu.
— Witam was, moi mili — odrzekł przybyły.
Przywitawszy się ze wszystkiemi po przyjacielsku, pan Michalski siadł na ławce obok gospodarza. Gospodyni zapraszała do chaty, ale on wolał zostać na świeżym powietrzu. Aby tedy gościowi dogodzić, wyniesiono nakryty białym płóciennym obrusem stół z izby i podano podwieczorek na dworze. Dla profesora i rodziców była kawa, a dla dzieci mleko.
— O, nie, to niesprawiedliwie, albo wszyscy kawę, albo wszyscy mleko. Moją porcję zaraz