Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  79  —

— Rada twoja jest wyborna i usłucham jej.
— Ależ ja ci wcale nie radzę — odpowiedział Natan z wymówką ja ci tylko mówię, coby uczynił w podobnym razie bezbożny osadnik kentucki, który nie tylko nie uważa za grzech, ale nawet ma za zasługę oczyszczanie świata z podobnych rabusiów.
— O, gdybym choć jednego takiego bezbożnika miał przy sobie! — zawołał Roland. — Mniejsza jednak o to i sam walczyć potrafię.
— A zatem — mówił Natan, rozkoszując się wzrastającą chęcią walki Rolanda — skoro ci sumienie nie zabrania dziurawić czerwonych skór i gdy możesz wyszukać sobie dobrą zasadzkę, a zaufać męstwu swych towarzyszy, to ja cię bynajmniej nie będę ganił ani od walki odwodził i jestem pewien, że przysposobisz arcyniemiłą niespodziankę swym prześladowcom.
— Otóż to jest właśnie, czego się jedynie lękam. Wątpię bardzo, aby pastor Colbrigde był tęgim rycerzem, chociaż dla bezpieczeństwa włóczy broń z sobą, na Cezara także wiele liczyć nie mogę. Obydwaj zapewne będą się bronili, ale chyba w ostateczności, gdy śmierć zajrzy im w oczy.
— Wielkie więc głupstwo zrobiłeś — mruknął Natan z niechęcią — puszczając się w takiem towarzystwie w lasy. Widzę, że z walki nic być nie może, musimy więc z Cukierkiem dołowe wszelkich starań, ażeby was ocalić. To szczę-