Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  76  —

tych wściekłych panter, wyjąwszy walki — szepnął Natan trwożliwie.
— O walce też myślę — mówił cicho, ale z ogniem Forrester. — Jest ich tylko pięciu, a wszyscy pieszo. Na Boga, musimy na nich uderzyć, powalić ich i zamordować. Czterech mężczyzn, a do tego walczących w obronie kobiet, zagrożonych okrutną śmiercią, może cudów męstwa dokazać.
— Czterech? — powtórzył Natan z widocznem zmartwieniem. — Czyż sądzisz bracie, że mnie zdołasz nakłonić do walki? Czyż zapomniałeś, że ja jestem człowiekiem kochającym pokój?
— Co? Ty nie miałbyś odwagi bronić swojego życia do ostatniej kropli krwi przeciwko tym okrutnym zbójcom? Pozwoliłbyś rozpłatać sobie głowę siekierą, kiedy jedno poruszenie cyngla palcem wystarczyłoby do uratowania ciebie od śmierci?
— Bracie mój, radbym zemknąć — odszepnął bojaźliwie kwakier — ale jeżeliby już przyszło do takiej ostateczności, że ucieczka stałaby się niepodobną, niechżeby mię lepiej oni zamordowali.
— O nędzny, nędzny! — rzekł Roland z oburzeniem, chwytając rękę Natana — jeżeli już jesteś tak dalece bojaźliwym lub głupim, że nie chcesz walczyć w obronie własnego życia, to przynajmniej zdobądź się na obronę dwóch biednych kobiet. Pomyśl sobie, że masz matkę, żonę i dzieci, że widzisz nad ich głową wzniesioną siekierę, ma-