Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  73  —

— Niech więc się stanie, jak żądasz — mówił Roland, widząc, że rada udzielona przez Natana była dobra. — W ostatecznym razie, jeżeli spotkamy Indyan, ty uprowadź kobiety, a my potrafimy stawić czoło napastnikom.
— Nie troszcz się o to bracie — rzekł kwakier spokojnie z Indyanami nie spotkamy się wcale, Cukierek nas od tego uchroni. Przekonasz się wkrótce, jakie to zmyślne zwierzę. Dla człowieka lękającego się walki jak ognia jest to skarb nieoceniony; ostrzega on mię zawsze, ilekroć mógłbym niespodziewanie zetknąć się z Indyanami.
To powiedziawszy, myśliwiec zalecił wędrowcom, ażeby jechali w jak największem milczeniu, a sam wyprzedził ich o dwieście kroków z swym pieskiem, co tem było potrzebniejsze, że musiał iść pieszo, podczas gdy towarzysze jechali konno.
— Jeżeli ujrzysz, że wywijam ręką ponad głową — mówił oddalając się od Rolanda — to natychmiast pochód wstrzymaj. Jeżeli położę się na ziemi, zjedźcie w gęstwinę i zachowajcie się jak najciszej. Nie trać jednak serca, gdyż jestem prawie pewien, że przy pomocy mego pieska potafię was uchronić od napaści.
Roland jechał na czele orszaku, dla tem lepszego obserwowania ruchów psa, który o 30 do 40 kroków swojego pana wyprzedzał. W istocie zachowanie się Cukierka godne było podziwienia. Biegł on szybko i jak najciszej przodem, zwracając nozdrza to w prawo, to w lewo, wcią-