Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  69  —

którzy nie zważając na moje pokojowe usposobienie, nie będą względniejszymi dla mnie, niż dla was. Zabiją oni bez różnicy zbrojnych i bezbronnych, a w każdym razie jednemu człowiekowi łatwiej uniknąć tych potępieńców, aniżeli gromadzie z kilku ludzi złożonej.
— Nikczemny tchórzu! — zawołał kapitan, rozjuszony do najwyższego stopnia. — Jeżeli jesteś najnędzniejszym trwożliwcem jakiego w mem życiu nie zdarzyło mi się widzieć, to bądź pewien, że cię dzisiaj nie ocali twoje samolubstwo. Jeżeli okażesz najmniejszą chęć do ucieczki, natychmiast ci łeb roztrzaskam kulą.
— Jak mi Bóg miły — odrzekł łagodnie i spokojnie na tę groźbę Natan — nie przypuszczałem, ażebyś był tak niedobrym i bezbożnym. Opuszczać cię wcale nie myślę, chciałem cię tylko ostrzedz, abyś na mnie nie liczył w razie spotkania się z Indyanami, gdyż wiesz o tem dobrze, że nam, kwakrom, przelewać krwi nie wolno. Mógłbym to tylko uczynić w razie gwałtownego przymusu. Tak n. p. gdybyśmy napotkali dzikich i tybyś rzekł do mnie: Natanie! Pal w łeb tej czerwonej skórze, bo jeśli mię nie usłuchasz, ja cię do tego przymuszę — oczywiście, że pod wpływem takiej groźby będę musiał wystrzelić.
— Nie troszcz się o to — zawołał z uśmiechem Roland — nie narażę cię na tę ostateczność, gdyż będziemy unikali wszelkiemi siłami spotkania dzikich.
— Nie w twojej to mocy, mężu krwi i żelaza,