Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  57  —

ale przetnij jeszcze ten przeklęty rzemień, który mi ręce krępuje, przetnij go, szlachetny kapitanie!
Roland uczynił zadość tej prośbie Ralfa, który z szaloną radością zaczął skakać, wrzeszczeć, śpiewać, tańczyć. Następnie rzucił się na szyję swemu koniowi, objął ją i gorącymi okrył pocałunkami, dziękując mu, że przez tak długi czas nie wyrwał się z pod niego; poczem to zaczynał na nowo krzyczeć, jakgdyby dla wypróbowania, czy mu rzemień nie stłumił głosu, to znowu w najczulszych wyrazach dziękował kapitanowi za ratunek; wykrzywił się szkaradnie na negra za to, że chciał konia z pod niego wypędzić. Zapiał kilkakrotnie jak kogut z radości, a nakoniec, zbliżyw- się do Edyty, upadł przed nią na kolana i zawołał, całując brzeg jej szaty:
— Anielska damo! Najświetniejszy brylancie Ameryki północnej, gwiazdo prześladowanych, wybawicielko poczciwca od obrzydliwej śmierci! Oto leży u stóp twoich Ralf Stackpole, sławny aligator z nad Rzeki Słonej, który, dziękując ci za twą szlachetność i litość, klnie się na niebo i piekło, na wszystkie świętości i na rogi przeklęto Lucypera, że dopóki, żyć będzie, dopóki będzie w stanie poruszyć ręką, dopóty walczyć będzie do ostatniej kropli krwi w obronie twego życia. O najłaskawsza, najzacniejsza pani! Wszystko, co posiadam lub posiadać będę, należy do ciebie, rozporządzaj mojem życiem. Będę dla ciebie pracował do śmierci, będę dla ciebie kradł najpiękniej-