Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  55  —

człowieku i przetnij ten przeklęty rzemień, który mi gardło ściska. Prędzej! Spiesz się! Prędzej na miłość Boską!
Roland wyciągnął już pałasz z pochwy, ażeby przeciąć rzemień, gdy nagle poznał po głosie, że wisielcem tym jest Ralf Stackpole, złodziej koni, urwisz, który mu poprzedniej nocy skradł Briareusa. Natychmiast domyślił się, że to wykonawcy doraźnej sprawiedliwości zarzucili mu stryczek rzemienny na szyję, związali w tył ręce i nie chcąc się kalać wieszaniem tego łotra, pozostawili go pomiędzy niebem a ziemią w nadziei, iż koń straci wreszcie cierpliwość i wyrwawszy się z pod niego, na gałęzi go zostawi.
W ten sposób zwykle w owym czasie karano złodziei końskich, pozostawiając zwierzęciu ukaranie złoczyńcy i pomszczenie się za kradzież swych współtowarzyszów.
Gdy Roland w człowieku wzywającym ratunku poznał osławionego Ralfa, natychmiast zaszła zmiana w jego uczuciach, a zamiast litości, przejęła go odraza do złoczyńcy i postanowił pozostawić go jego losowi. W tej myśli utwierdził go nadjeżdżający Cezar, który również poznawszy w wisielcu Ralfa, zawołał:
— To dobrze, bardzo dobrze, on ukradł Briareusa, niechaj wisi! Niech pan uderzy jego konia pałaszem, żeby uciekł, a tego złodzieja zostawił na gałęzi.
I już murzyn chciał uderzyć konia, na którym Ralf siedział, gdy Roland skinął nań, ażeby się usunął.