Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  34  —

ciągnął się mały jego piesek. Kwakier głaskał psinę, nie zważając na szyderstwa młodzieży, która poznawszy jego siłę, wyrzucała mu, że nie chce walczyć z Indyanami.
— I cóż Cukierku? — mówił Natan do pieska — cóż ty mówisz o tej całej historyi?
Pies, jakby zrozumiał mowę swojego pana, polizał mu rękę, a potem, odszedłszy parę kroków, zaczął machać ogonem, jakgdyby zachęcając go do puszczenia się w dalszą drogę.
— Zaraz, zaraz, mój mały. Wiesz przecie, że nie mamy prochu, a nadto wiesz i o tem, że zanim opuścimy tych ludzi, którzy nas tak niegościnnie przyjmują, trzeba im opowiedzieć, cośmy widzieli i słyszeli.
— Zamiast zwracać mowę do psa, mów do nas, stary dziwaku — rzekł pułkownik, przystępując do Natana. — Powiedz mi, czyś nie napotkał gdzie Ducha Puszczy lub nie znalazł trupów Indyan, zabitych i nacechowanych przez niego.
— O Duchu Puszczy nic nie wiem odpowiedział Natan — ale słyszałem jako rzecz pewną, że różne ludy indyjskie zawarły z sobą przymierze i gromadzą ogromne siły dla zniszczenia osad i wycięcia białych w całem zachodniem Kentuky. Wszędzie widać ich ślady, miejcie się więc na baczności. A teraz — dodał, podnosząc się z pnia racz pułkowniku kazać mi za przyniesione skóry dać prochu i kul. Czas nam do lasu.
— Wstyd i hańba — zawołał ze wzgardą Bruce — że człowiek tak silny i taki celny strze-