Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  30  —

cię, nie czyń nic złego czerwonym skórom. Rzecz prosta nie posłuchałem prośby tchórza i wziąwszy dwudziestu pięciu dzielnych zuchów, w części wybiłem, w części przepędziłem Osagów. Z przyczyny trwożliwości Natana, gardzą nim wszyscy koloniści i często mu dokuczają. Ja sam raz odebrałem mu strzelbę, gdyż nie chciał stanąć na popis milicyi, ale żal mi się zrobiło biedaka, bo, zmuszony zaprzestać polowania, byłby z głodu umarł, więc mu ją w kilka dni potem oddałem.
Tymczasem młódź otoczyła Natana, natrząsając się z niego, a w końcu Ralf, nasrożywszy twarz i utkwiwszy w swej ofierze przerażające spojrzenie, ryknął straszliwym głosem:
— Słuchaj, Krwawy Natanie! Godzina twoja wybiła; zmów ostatnią modlitwę, aligator cię pożre!
— Przyjacielu — odrzekł Natan pokornie — zostaw mnie w spokoju, albowiem jestem człowiekiem cichym i łagodnym i spierać się z tobą nie myślę.
To rzekłszy, nie zważając na srogiego Ralfa, chciał iść dalej, ale ten, rozjuszony pokorą kwakra, zerwał mu z pleców pęk skór i rozerwawszy rzemień, którym były ściągnięte, rozrzucił je wokoło. Całe zgromadzenie, widząc to, głośnym wybuchnęło śmiechem.
Natan zniósł tę zaczepkę z dziwną cierpliwością i rzekł tylko:
— Bracie! dlaczegóż mię prześladujesz?
— Bo chcę się bić z tobą! — wrzasnął Ralf, udając straszliwą wściekłość.