Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  259  —

gotowali się do rozpaczliwej obrony. Strzał Ryszarda powalił najbliższego z Indyan, ale obawa obrońców i Edyty była płonna, biali bowiem, ścigający Osagów dopadli ich i otoczywszy, zaczęli w pień wycinać. Jeden z pomiędzy broniących się, ciężko raniony, napróżno rzuciwszy siekierę błagał o życie. Wzniesione zewsząd szable i topory zagrażały mu śmiercią niechybną, gdy nagle młode dziewczę z rozpuszczonymi włosami i wzniesionemi rękami rzuciło się pomiędzy osadników a rannego i zaczęło rozdzierającym głosem błagać o litość nad nim.
— O zlitujcie się! Zlitujcie nad moim ojcem!
— To Telie! — zawołał Roland. Pułkowniku, spieszmy jej na pomoc.
Indyaninem zagrożonym śmiercią był Daniel Doe.
— Stójcie! Stójcie! — wolał Roland, przedzierając się przez tłum walczących. — Nie zabijajcie go, na miłość Boską!
Ale zaślepieni zemstą wojownicy nie zważali ani na Telię ani na Rolanda i nowe ciosy zadawali Doemu. Nakoniec pułkownik przedarłszy się w środek tłumu krzyknął piorunującym głosem:
— Nikczemnicy! Dzikie zwierzęta, czyż macie serce pastwić się nad umierającym i jeszcze w oczach własnego dziecka?!
Walczący opuścili broń i cofnęli się od leżącego Daniela, ale już było za późno.
— Nie lękaj się! — zawołał Roland, biorąc