Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  252  —

od kilkuletniego dziecka do zgrzybiałego starca, nie okazał najmniejszego wzruszenia. Indyanie raz wpadłszy we wściekłość tracą wszelkie uczucia ludzkie; ożywia ich wtedy jedynie szatańskie okrucieństwo, łaknięcie krwi i dzika namiętność nasycenia się męczarniami nienawistnego wroga. Dla nieszczęśliwych nie było nadziei ocalenia.
Nakoniec stos został ukończony i buchnęły płomienie, rozniecone ręką indyjskiej niewiasty. Dzicy na ten widok wydali okrzyk tryumfu i nasyconej zemsty i rozpoczęli taniec szalony dokoła męczenników. Wyszukane jednak okrucieństwo Osagów spowodowało, że nie obłożyli chróstem i gałęźmi obu jeńców, ale zrobili z palnych materyałów ogromne koło w pewnej od nich odległości. Płomień więc nie od razu miał ogarnąć ciała dwóch nieszczęśliwych, ale grzać ich, parzyć stopniowo i dać im uczuć zwolna a coraz silniej boleści wolnego pieczenia się na ogniu.
Wojownicy tańczący ogromnym kręgiem, podskakiwali w takt i trzymając się za ręce potrząsali bronią, przysiadali i powstawali na przemian, nogami zaś uderzając w ognisko, podsuwali je bardzo powoli ku jeńcom, to śpiewając jakąś dziką pieśń wojenną, to znów wydając groźne okrzyki nienawiści, to nakoniec obsypując swych niewolników najwyszukańszemi obelgami.
Skaczcie psy, małpy, pawiany, orangutangi! Nędzne przedrzeźniacze postaci ludzkiej! Potomkowie szympansów! Skaczcie, obrzydłe czarownice, szkaradniejsze od matki samego lucypera.