Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  234  —

i chowając pergamin w zanadrze — lecz jeszcze jest inny warunek. Naprzód zapewne zechcesz Telii wypłacić sumę zastrzeżoną testamentem.
— Bez najmniejszego wahania.
— Folwarku nie chcę, lecz za ten dokumencik wypłacisz mi dwa tysiące gwinei. Za tę sumkę urządzę sobie plantacye w innych stronach, bo tutaj wszyscy uważają mię za łotra, życie zaś między Indyanami sprzykrzyło mi się zupełnie.
— Zgoda!
— A wreszcie wydasz siostrę swoją za Ryszarda Braxleya. Dałem mu słowo, że będzie jego żoną, a chociaż nazywasz mię łotrem, umiem słowa dotrzymać. Zwłaszcza, że gdybym go nie dotrzymał, len łotr kazałby mię zamordować — dodał ponuro.
Roland przez chwilę nie był w stanie wymówić słowa z oburzenia.
— Co? — krzyknął wreszcie. — Ty śmiesz żądać, ażebym takiemu zbrodniarzowi oddał moją siostrę!? O, niech raczej umrze, aniżeli tej hańby doczeka! Jeżeli inaczej być nie może, oddam ci cały majątek na mnie przypadający. Weź go i uwolnij moją siostrę.
— Cóż mi po majątku, jeżeli lada chwila Braxley każe mię Indyanom zamordować! Wiesz z doświadczenia, że ujść im niepodobna. Zresztą oprócz sztyletu jest i trucizna. Musisz mu oddać Edytę.
— Nigdy! — zawołał Roland z oburzeniem. — Jesteś szalonym, że mi to śmiesz proponować.