Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  215  —

wagę do tego stopnia, że nie próbował najmniejszego oporu. Napastnik skrępował mu ręce rzemieniami nadzwyczaj szybko i zręcznie, spętał nogi i zakneblował usta, poczem wyciągnąwszy mu z zanadrza zwój pergaminu, porwał go na ręce i zwaliwszy na legowisko przyrzucił skórami i kocami wełnianymi. Zimny pot oblał zbrodniarza spodziewającego się lada chwila śmierci.
Szybkość z jaką napadający powalił, związał i rzucił na stos skór Braxleya nie dozwoliła nawet przypatrzeć się jego twarzy. Ze zdumieniem tylko spostrzegł, że pogromca jego był Indyaninem, rysów jednak jego twarzy nie mógł sobie przypomnieć, a tem mniej dobrze rozpoznać. Nim zdołał mu w twarz spojrzeć, już leżał pogrążony w ciemnościach pod ciężkiem przykryciem.
Edyta niemniej się przeraziła od swego prześladowcy, ale nieznajomy szepnął do niej przyjaźnie:
— Nie lękaj się, milcz i pójdź za mną.
Poczem widząc że nie byłaby w stanie iść sama, pochwycił ją na ręce i wyniósł z namiotu.
Na dworze grubsze jeszcze niż przedtem panowały ciemności. Ogień Wyandotów wygasł prawie zupełnie, a chociaż wiatr nieco się uspokoił, zawsze przecież dość sprawiał szumu, ażeby przygłuszyć ciche stąpanie nieznajomego szybko przemykającego się przez wieś. Natan, którego niezawodnie czytelnik poznał w wybawcy Edyty, był pewien iż rozpoczęte dzieło pomyślny uwieńczy skutek.
Zaszedł jednak wypadek, którego kwakier