Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  196  —

nął ogień, a dokoła niego spoczywało pół tuzina dzieci, opodal zaś siedziała stara niewiasta.
Nie zatrzymując się długo, kwakier podsunął się pod inną chatę nierównie mniejszą, ale o wiele staranniej od innych wigwamów zbudowaną. Była ona zaopatrzona w komin, z którego buchały gęsie kłęby dymu, poczerwienionego łuną palącego się w środku ogniska. I tutaj mógł zajrzeć do środka przez szczeliny w ścianach. Wnętrze izby nie odznaczało się wcale zbytkiem. Ściany miała z nieociosanych pniaków. Stół bardzo prostej roboty, para stołków, legowisko ze skór usłane i pęk broni na ścianie stanowiły całe jej umeblowanie.
W pośrodku gorzało ognisko, na stole płonęła nędzna łojówka, a przy nim na krzesłach siedziało dwóch białych. Jeden z nich wysoki i silnie zbudowany, miał na sobie lekką odzież z tkaniny bawełnianej a na głowie rodzaj zawoju z czerwonego szala. Był jeszcze nie stary, bo nie liczył więcej nad czterdzieści pięć lat, a rysy twarzy jego możnaby nazwać nawet pięknymi, gdyby ich nie poorały dzikie namiętności. W drugim, niższym od tamtego, Natan rozpoznał z łatwością Daniela Doego, ojca Telii.
Widok naradzających się obu mężczyzn do najwyższego stopnia zaciekawił kwakra. Wytężył wzrok i słuch, ażeby najmniejszego poruszenia, jednego nie stracić słówka. Doe siedział chmurny i zatopił wzrok w ognisku, zdając się nie troszczyć wcale o swojego towarzysza, szepcą-