Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  194  —

dzić mię żebym przypadkiem nie przespał tu całego życia.
Zapewnienie to ulżyło strapionej piersi Nalana. Zaklął raz jeszcze pana Stackpole’a, ażeby słowa dotrzymał i nie ruszał się z miejsca, poczem wyruszył do wsi.
Natan nie skradał się z ostrożnością, jak dotąd, ale otuliwszy się opończą szedł śmiałym krokiem, przybierając chód i postawę Indyanina. Przytem jakby dla zwrócenia na siebie uwagi mieszkańców wsi, wciąż pobrzękiwał pękiem kółek mosiężnych, ukrytych pod płaszczem, a zdobytych w ostatniej potyczce.
Ralf patrząc za nim, myślał, że kwakier zupełnie zgłupiał, zaniedbując wszelkiej ostrożności, ale pokazało się właśnie, że postępował bardzo rozsądnie. Zaraz z pod pierwszej chaty wypadła na niego gromada rozjuszonych psów, ale jedno brzęknięcie kółkami było dostateczne do ich rozproszenia. Znały one dobrze ten odgłos i wiedziały o tem, że w razie nieposłuszeństwa natychmiastowego, następowało potężne uderzenie rękojeścią tomahawka. Podtuliwszy więc ogony pod brzuch, uciekły skowycząc na swe legowiska.
— Co za kapitalny koncept — mruknął Ralf do siebie. — Będę ostatnim osłem, jeżeli przy najpierwszej wyprawie po konie nie zaopatrzę się co najmniej w korzec takich kółek. Właśnie te przeklęte ujadacze zawsze mi psują interesa.
Jakkolwiek Natan szedł z pozorną spokojnością, wszelako unikał jak najstaranniej wszystkiego,