Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  169  —

niu. Bóg ci zapłać za okazane współczucie, a nawzajem przyrzekam ci, że doznasz pomocy. Tyś jest mężny, młodzieńcze! Ty nie urągałeś mi ani szydziłeś ze mnie, jak inni: przysięgam ci, że odzyskasz swoją biedną siostrę!
— Lecz któż nam dopomoże? W całym lesie jest nas tylko dwu: ty i ja!
— Ty i ja! Powiedziałeś — zawołał Natan — więc nie spodziewaj się od nikogo pomocy, tylko ode mnie i od siebie. My dwaj musimy ją oswobodzić!
— My dwaj?! — wykrzyknął Roland z podziwem. — Sami? Bez pomocy?
— Tak! My dwaj, sami, bez pomocy. Opatrzność nam dopomoże, a ta mądra psina doprowadzi nas gdzie trzeba. Wojownicy Osagów wyruszyli na północ walczyć z białymi. Wsie ich puste, są tam tylko nieletnie dzieci i starcy, nie mogący już dźwigać broni, są tam kobiety. A więc śmiało naprzód! Nie napotkamy bowiem na taki opór, któregobyśmy nie potrafili zwalczyć siłą, podstępem i odwagą.
— Lecz skąd wziąć broni? — zagadnął Roland.
— Patrz! — rzekł Natan, wskazując drzewo, pod którem leżała zdobycz Indyan — możesz wybierać podług woli.
— Pójdę z tobą na koniec świata — zawołał Roland, napełniony otuchą. Natan, nie odrzekłszy słowa, wybrał dla swego towarzysza strzelbę, nóż i siekierę, oraz poddostatkiem kul i prochu.
Uzbroiwszy się ruszyli naprzód szybko, aż przy