Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  145  —

białem, że nawet brał udział w wyprawach przeciwko nim.
— Ojcze mój! — powtórzyła Telie, chwytając go za ręce.
— Precz stąd! Ani słowa więcej! — rzekł oburkliwie Daniel, odtrącając córkę.
— Nie! Nie! Milczeć nie będę. Wszak nie jesteś Indyaninem! Wszak w żyłach twoich płynie krew białych; przyrzekłeś mi, że ocalisz kapitana.
— Gwarliwa sroko, zaprzestań skrzeczeć! Precz stąd, powtarzam, nie drażnij mnie!
Telie rzuciła się powtórnie ku Rolandowi i tak silnie uczepiła się jego więzów, że zaledwie dwóch Indyan towarzyszących Piankishawowi zdołało ją oderwać. Daniel rozjuszony uporem córki dobył nóż i byłby nim przeszył jej pierś, gdyby nie Kamienne Serce, który go na bok odtrącił. Przerażona dziewczyna z głośnym płaczem powróciła na swoje miejsce. Oddział Czarnego Sępa znikł w gęstwinie.
Sprowadzono Rolanda z pagórka. Piankishaw wskoczył na siodło i wlokąc za sobą jeńca zjechał w parów. Droga była wązka i spadzista, najeżona urwiskami skał. Roland, ciągniony szybko nie mógł nadążyć za Piankishawem i kilkakrotnie byłby upadł i roztrzaskał sobie głowę o kamienie, gdyby go dwaj dzicy nie podtrzymywali.
Nakoniec gromadka doszła do brzegu rzeki, przeprawiła się przez nią, zatrzymała się chwilkę ażeby pożegnać się raz jeszcze z głównym oddziałem, który wyszedłszy z gęstwiny ukazał się na