Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  134  —

Dziki powiedziawszy to, odszedł od jeńca i stanąwszy na wzgórku śledził pilnie ruchy kolonistów. Roland z niezmierną radością przekonał się, że przestroga jego nie była daremną. Jeźdźcy zatrzymali się, zeskoczyli z koni i oddali je jednemu ze swoich, który natychmiast odprowadził je w głąb lasu. Oddziałem młodych wojowników dowodził Tom Bruce, syn pułkownika. Wystąpił on przed szereg swych towarzyszy i wskazując końcem strzelby kryjówki nieprzyjaciela zawołał:
— Odważnie, bracia! Tam są czerwone skóry i nieszczęśliwi ich jeńcy! Celujcie dobrze i nie wystawiajcie się bez potrzeby na strzały tych wisielców. Trzeba ich wyprowadzić z kryjówek. Niech żyje Kentuky!
Młodzież odpowiedziała ochoczym okrzykiem, Indyanie strzałami na tę przemowę; kule ich jednak nikogo nie zraniły, a koloniści rozsypali sięw łańcuch harcowników[1], szukając zasłony poza każdym przedmiotem, mogącym ich ukryć przed okiem nieprzyjaciela.
— Tam kryją się rozbójnicy! — zawołał Bruce, wskazując miejsce, skąd strzały wypadły. — Pokażmy im, że strzelamy celniej i skuteczniej.

— Blade twarze wrzeszczą jak sowy! — zawołał Piankishaw — ale czerwoni wojownicy zam-

  1. W celu utworzenia łańcucha harcowniczego walczący rozbiegają się co kilkanaście kroków, utrzymując jednak jeden szereg i strzelając dowolnie.