Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  108  —

przeważną liczbą, pokonać szczupły zastęp chrześcijan, który pomimo nadludzkich wytężeń, nie zdołałby oprzeć się takiej przemocy. Lada chwila kula nieprzyjacielska mogła zmniejszyć liczbę obrońców, gdyż Osagowie, których pomimo poległych było jeszcze co najmniej dwudziestu, strzelali wprawdzie na traf, ale często, a że dotąd nikogo nie zabili lub nie zranili, można to tylko było przypisać cudowi.
Położenie to jeszcze stokroćby się pogorszyło za nadejściem dnia, bo przy świetle słonecznem ani jeden strzał Indyan nie byłby daremnym, a przy blasku dnia dzicy przekonaliby się, że mają do walczenia z bardzo małą siłą, której w nocy ocenić nie mogli. Odsieczy spodziewać się nie było można, gdyż pułkownik ze wszystkimi osadnikami, zdolnymi do bitwy, pociągnął na pomoc koloniom, na północy położonym, towarzysze zaś jego, znajdujący się przy karawanie, nie przeczuwali, w jakiem niebezpieczeństwie znajduje się ich dowódca. W takim tylko razie odsiecz mogłaby nastąpić, gdyby się udało któremu z oblężonych przedrzeć przez łańcuch Indyan i sprowadzić pomoc.
Roland miał dwa plany: albo dosiąść konia i rzucić się wprost na dzikich, ściągągnąwszy uwagę na siebie, ułatwić Natanowi wyprowadzenie drugą stroną reszty oblężonych, lub też, pomimo gwałtowności wezbranej rzeki, zdać się na konie i przenieść wątpliwy ratunek nad śmierć pewną. Udzielił on swych myśli Natanowi, ale