Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziane nawałnice sprawiły, że opadaliśmy zupełnie z sił.
Było to o zachodzie słońca, gdy zapuściliśmy kotwicę w czarownej, okolonej lądem, zatoce; natychmiast otoczyły nas wiankiem łodzie pełne Murzynów, Indjan meksykańskich i metysów, sprzedających owoce i warzywa i gotowych nurkować za rzuconą w morze sztuką monety. Widok tylu wesoło nastrojonych twarzy (zwłaszcza czarnych), smak wyborny owoców podzwrotnikowych, a nadewszystko światła, które poczynały migotać w mieście, tworzyły urocze przeciwieństwo z naszym niedawnym pobytem na ponurej i krwawej wyspie. Doktór i dziedzic, wziąwszy mnie z sobą, poszli na ląd, aby tam spędzić weselej czas przed nastaniem nocy. Tu spotkali kapitana angielskiego okrętu wojennego, wdali się z nim w rozmowę, poszli w odwiedziny na pokład jego okrętu i, krótko mówiąc, przepędzili czas tak przyjemnie, że był już brzask dnia, gdy powróciliśmy na Hispaniolę.
Ben Gunn był sam jeden na pokładzie, a skoro dostaliśmy się na okręt, począł z dziwnemi wykrętami wyznawać nam szczerą prawdę. Silver uciekł! Gunn uległ był jego namowom i przed kilku godzinami dopomógł mu do ucieczki w łódce indjańskiej, teraz zaś zaklinał się, że uczynił to jedynie w celu zabezpieczenia naszego życia, które niewątpliwie byłoby na szwank wystawione, gdyby „ten człowiek z jedną nogą pozostał na okręcie“. Na tem jednak nie koniec. Kucharz okrętowy nie czmychnął z próżnemi rękoma. Niepostrzeżenie wdarł się do składu i zabrał stamtąd jeden z worów pieniędzy, wartości trzystu lub czterystu gwinej, aby ułatwić sobie dalszą wędrówkę. Są-